wtorek, 15 października 2013

Prywatny pacjent vs. inni pacjenci
[felieton erotyczny]

Na litość boską! Idź i nie wracaj!

Tak często myślę o pacjentach mojej pielęgniarki. Bo pacjentów można podzielić na kilka typów. Bo jest ON, czyli ja, inaczej zwany Prywatnym Pacjentem swojej Prywatnej Pielęgniarki. Jest atom męski, jest atom żeński, który wspólnie tworzy cząsteczkę zwaną związkiem.

Jest cała rzesza pacjentów szpitalnych. Ciche myszki, miłe babcie i dziadkowie, zboczone dziadki, amanci, napakowani twardziele o słowiczym sercu, upierdliwcy dzwoniący by zapytać o godzinę.

To co mi się podoba w mojej pielęgniarce, co mi imponuje, to ustalanie granic – co wolno, czego nie wolno. Bo na litość boską – to jest praca. Wyobrażacie sobie, by w Urzędzie Skarbowym powiedzieć do pani w okienku: Halinko, powiedz mi kochana, gdzie popełniłem błąd w zeznaniu podatkowym? Czy tylko ja mam wrażenie, że gdybym tak powiedział, Pani Halinka, pardon, Pani Halina, pardon do kwadratu – PANI urzędniczka uruchomiłaby zapadnię pod moimi nogami, strącając mnie do lochu (teraz już wiecie dlaczego w urzędach podłogi są wyłożone wielkimi kwadratowymi kafelkami – tam są zapadnie kierujące do lochów). Pielęgniarka to taki urzędnik, do którego trzeba mieć szacunek. To nie jest Madzia czy Halinka, a Pan pacjent nie jest Edkiem lub Antosiem. Moja pielęgniarka ustawia kilka cegieł tworzących mur – ja jestem Panią (pielęgniarką) a Pan jest Panem (pacjentem). I jeszcze jedno – Panie Edwardzie, czy na prawdę nie potrafi Pan używać innych słów niż: Kasieńko, zesrałem się?! Niech mi Pan wierzy Panie Edwardzie, to nie jest szanel numer pięć, pielęgniarki wiedzą, że coś się stało i zaraz Pana umyją. Na litość boską!

Wuj i ciocia to wujostwo. Starszy Pan i starsza Pani to… dziadostwo? Na polonistyce nauczyli nas – że nie tak się odmienia. Nie będzie tutaj do śmiechu, bo do starszych ludzi trzeba mieć szacunek. Ale pod jednym warunkiem – że oni też mają do nas szacunek. Chyba, że brak szacunku wynika z choroby, wtedy trzeba zacisnąć zęby i też mieć do nich szacunek. Ale jak nie mieć szacunku do miłej starszej osoby? Bezproblemowa, spokojna, no taka cicha myszka, która nie chce sprawiać kłopotu. Tacy pacjenci bardzo często traktują moją pielęgniarkę jak wnuczkę. Zmęczonym głosem mówią: Ewelinko, podejdź proszę, i cóż, to akurat można wybaczyć, to nie jest brak szacunku, a rodzaj dziadkowej czułości. Zmierzam do tematu – ŁAPÓWEK! Bo starsi ludzie bardzo często wkładają w dłoń pielęgniarki cukierka, kwaśną landrynkę, jedno mersi (tak podziękuję ci) albo pomarańczę. I to jest miłe, to jest nawet zrozumiałe i nie widzę w tym nic złego. Ale nie! Na litość boską! To jest ŁAPÓWKA! Prokurator, sąd, i trzydzieści lat gułagu. Bo, według urzędników, to jest korzyść majątkowa. Więc co nie jest korzyścią majątkową? Z tego co dane mi było widzieć w prasie – zegarek za trzydzieści tysięcy złotych nie jest łapówką. Bo… tak sobie myślę – czas jest bezcenny? Wycieczka dla dyrektora i całej rodziny, w takie tam, mało atrakcyjne tereny jak Karaiby, to też nie jest łapówka, mimo że kosztuje z dziesięć tysięcy naszych srebrników. Dlaczego? Bo to nie jest nic materialnego – to są emocje i wspomnienia, a to też jest bezcenne.

A jedno mersi (a pamiętasz, jak kiedyś w kuchni włożyłem ci?). Paczka kosztuje z piętnaście złotych. Czyli jedno mersi (za kalkulator dziękuję ci) to korzyść majątkowa o wartości 50 groszy. Majątkowa – bo trzymasz w ręce tę jedną czekoladkę.
W przyszłym roku rozliczymy się podatkowo z czekoladki i pączka, którego dostałaś w tłusty czwartek. Bo, na litość boską, chcę być praworządnym obywatelem!

- Mam dres i pięćdziesiąt w bicu – rzekł młody wysportowany mężczyzna, próbując (oj, jak nieudolnie) wywrzeć wrażenie na mojej pielęgniarce, nie wiedząc, że ona bardziej woli wysportowany umysł, niż ciało.
- Przyszłem na pobranie krwi – dodał gardłowo, jak Barlog z Władcy pierścieni, aż tynk zaczął się obsuwać ze ścian.
- Przyszedłem! – poprawiła go delikatnie moja pielęgniarka, nie złośliwie, lecz z troski o język ojczysty.
- Przecież mówię, że przyszłem i jestem – odpowiedział, miażdżąc dłonią klamkę i nie przejmując się delikatnym zamknięciem drzwi. Trzasnął, tynk zleciał ze ścian, żyrandol się zakołysał, a środki opatrunkowe w zabiegówce z wrażenia straciły sterylność.
- Proszę o skierowanie – delikatnym głosem mówi moje pielęgniarka.
- Tu jest! – gardłowo ryknął – aż resztki tynku opadły na podłogę wzniecając tuman kurzu.
- Proszę usiąść i podwinąć rękaw – kobieco powiedziała.
- A będzie bolało?! – dziewczęcym, przerażony głosikiem zapytał.
- N… n… nie – odpowiedziała zszokowana pielęgniarka – nikt się jeszcze nie skarżył.
- To proszę delikatnie – dopowiedział, a pielęgniarka zastanowiła się, czy pacjent potrzebuje badania krwi czy egzorcysty.
Panowie, na litość boską, bądźmy twardzi, a nie tylko udawajmy twardzieli!

- Prawda, że ładny penisek? – z radością zapytał siedemdziesięcioletni Pan Zygmunt, któremu lekarz miał założyć cewnik, a moja pielęgniarka dzielnie asystowała.
- No wie Pan, Panie Zygmuncie… co też Pan tu mówi – rzuciła zrezygnowana.
Panowie pacjenci – pielęgniarki traktują tę część ciała aseksualnie. Dla pielęgniarek ręka, noga czy penis – to ciało, którym trzeba się profesjonalnie zająć – jeśli jest chore. Wchodzenie do pokoju pielęgniarek w slipach, wypchanych skarpetkami – nie robi na nich wrażenia. Wasze jądra, przypominające suszone śliwki – nie są podniecające. I na litość boską – sflaczały penis, któremu nie pomoże nawet pompka od roweru, jest aseksualny! Męskie krocze jest dla pielęgniarki seksowne tylko w domu. Gdy leżymy w łóżku, i ona zaciska dłoń na wypełnionych nasieniem jądrach. Gdy mówi mi sprośności do ucha, a mój penis rozpędza się od zera do piętnastu centymetrów w dwie sekundy. Gdy prywatny penis prywatnego pacjenta wbija się w cipkę sprawnie i szybko, jak młot pneumatyczny w nawierzchnię jezdni spieprzoną przez naszych drogowców. Tylko wtedy jej prywatny diabeł z twardym ogonkiem przenosi ją do niebios bram.
A suszone śliwki? Schowajcie i zróbcie z nich świąteczny kompot.

Co jakiś czas trafia się trudny przypadek – amant. Romeo od siedmiu boleści. Człowiek, który za nic ma odmowę, zbywanie i ciągłe powtarzanie, że pielęgniarka jest już zajęta i ma swojego mężczyznę.
- Romeo, Romeo, czemuż ja jestem Romeo i tak cię kocham pielęgniarko?! – taka aspołeczna parówa mówi tak już po minucie, od zobaczenia mojej pielęgniarki.
- Bo tak nazwali Pana rodzice w Urzędzie Stanu Cywilnego – dusi żar namiętności moja pielęgniarka.
Cenię ją za to, że od razu i otwarcie mówi, że jest związana ze mną (czasami przeze mnie, w łóżku – o tym oczywiście nie mówi). Nie przyjmuje kwiatów, nie zwraca uwagi na romantyczne słówka, odrzuca wszystkie zaproszenia na obiad. Na litość boską, nie wolno wchodzić w czyjeś życie uczuciowe z butami! Zajęta kobieta kieruje swoje uczucia do określonego mężczyzny i koniec, finito, nie ma o czym dyskutować. A zajęty mężczyzna kieruje uczucia do określonej pielęgniarki. Jesteśmy jak cząsteczka tlenu – silnie związane dwa atomy. Nie rozrywa się ich, nie próbuje rozdzielać i łączyć z innymi cząsteczkami. Bo wiecie co się stanie przy agresywnym i silnym rozrywaniu cząsteczki tlenu? Wyzwoli się energia. Atomowa. Niszcząca wszystko wokół.

Więc jeśli zostałeś wypisany ze szpitala, Romeo, to na litość boską – idź stąd i nigdy nie wracaj. I powiedzmy, że tymi słowami życzę ci wiecznego zdrowia.
Ale nie. On nie odpuści. Po raz kolejny słyszy, że pielęgniarka ma już mężczyznę, że nie pójdzie na spacer, nie chce kwiatów, pierścionka i kolacji. I ma to gdzieś…
Prywatny pacjent przyjeżdża do szpitala po prywatną pielęgniarkę i co widzi? Że Romeo stoi pod szpitalem z kwiatami i czeka na MOJĄ pielęgniarkę. Pielęgniarka idzie w moim kierunku, a Romeo biegnie za nią i zaprasza na kolację.
- Już dzisiaj jadłam, nie jestem głodna – zbywa go.
- To kwiaty przyjmij – nie daje za wygraną.
- Kwiaty daje mi mój mężczyzna, bez okazji, i tylko od niego przyjmuję – dalej go zbywa.
- To może jutro?
- Nie! NIE. Nieeeee! Proszę mnie nie nękać.
Stoję przy aucie i widzę, że moja dziewczynka jest twardą zawodniczką. Więc nie ingeruję.
- Jestem dyrektorem spółki i mogę załatwić ci lepszą pracę – zaczął innym tonem.
- Słyszałam to już miesiąc temu. Nie chcę innej pracy. Wystarczy, że nie będzie się Pan ze mną kontaktował.
- Ja jestem dyrektorem, a ten chłopaczek… – rzucił pogardliwym słowem i spojrzeniem.
- DOŚĆ! – krzyknąłem – kontakt z taką kreaturą jak Pan można utrzymywać tylko z litości. Pana nie da się lubić.
- Ja z tobą nie rozmawiam… – znów rzucił pogardliwie.
- Absolutnie nie uważam, żeby partner musiał się fatygować do jakiegoś debila, zważywszy, że partnerka twardo stąpa po ziemi, mówi otwarcie czego chce, czego nie chce, ale jeśli ten ktoś tego nie szanuje, to uważam, że w dżentelmeńskim obowiązku, oprócz trzymania parasola nad głową wybranki w deszczowy dzień, jest dać w mordę natarczywemu samcowi.
- Mmmm – wydusił tylko i wykrzywił twarz.
- Nie miej do mnie pretensji pielęgniarko, jeśli zaaplikuję Panu dawkę Piąchopiryny, ponieważ jako samiec jestem stworzony do obrony swojej samicy. Swojego malutkiego stada. A jeśli samiec nie rozumie komunikacji werbalnej, to widocznie trzeba mu to przekazać niewerbalnie. W myślach dodałem: czytała Krystyna Czubówna.
Poszedł sobie. Na razie mamy spokój. I choć to jedyny tak ciężki przypadek, niestety potrafi być uciążliwy.
- Nie chciałam cię w to mieszać, ale dziękuję, że tak zareagowałeś – powiedziała w samochodzie.
- Pielęgniarka chroni pacjenta, a pacjent pielęgniarkę – to naturalne…

- Julio, Julio, czemuś tak wysoko?
- Bo stoję na balkonie, ty debilu…
- Czemuś ty taka zła dla mnie?
- Bo mam partnera, a ty jesteś wredny i upierdliwy, i mnie nie szanujesz.
- Rzuć mi chociaż swą białą bieliznę.
- Zrzucę ci na głowę czerwoną… cegłę klinkierową.
- A pamiętasz, gdy opowiadałem ci o moim rancho? Może być nasze…
- Zapewne wszystkie krowy, gdy cię widzą, wywracają się na plecy, śmieją i wymachują raciczkami.
- Otruję się z rozpaczy…
- Na litość boską! Byle skutecznie. Idź stąd i nigdy nie wracaj!

Wszystkie postaci i wydarzenia są fikcyjne, a ich zbieżność z rzeczywistością jest jedynie przypadkowa. Imiona są przemieszane, ponieważ nie chcemy zdradzać prawdziwych.  Prawdziwa jest tylko pielęgniarka i pacjent. I więź łącząca te dwa atomy.
A wy, szanowni czytelnicy, nigdzie nie idźcie i często do nas wracajcie – bo już niedługo nowy wpis.